Mój synek urodził się przez cesarskie cięcie, zupełnie zdrowy, czego jestem pewna w 100%, gdyż zaraz po urodzeniu miał robione wszelkie badania ze względu na ryzyko zakażenia się ode mnie cytomegalią, którą znowu ja zaraziłam się, będąc w pierwszym trymestrze ciąży. W drugiej dobie życia, gdy okazało się, że wyniki pokazały, że dziecko jest zdrowe, został zaszczepiony przeciw WZW-B.
Mimo wcześniejszej decyzji o nieszczepieniu zostałam „zamotana” przez lekarzy i wyraziłam zgodę tylko na to szczepienie. W trzeciej dobie dziecko miało ponownie robione badania, wtedy już CRP było wysokie, poproszono mnie o zgodę na punkcję lędźwiową, z której wynikło, że dziecko ma zapalenie opon mózgowych. Byłam załamana.
Wtedy nie powiązałam tego ze szczepieniem. Stało się to dopiero po dłuższym czasie, gdy będąc już w domu, czytałam dużo na temat szczepień i tej choroby. Zresztą gdy synek był chory, myślałam tylko o tym, by jak najszybciej wyzdrowiał.
W szpitalu leżał 3 tygodnie. W tym czasie miał jeszcze dwie punkcje, dopiero ostatnia była prawidłowa. Potem przez rok kontrole lekarskie, badania słuchu, krwi, moczu. Dopiero pediatra prywatnie powiedziała nam po przeczytaniu wypisu szpitalnego, że dziecko miało również problem z nerkami (w szpitalu nikt nam o tym nie powiedział ani pediatra rodzinna na NFZ – ta nawet skierowań na badania kontrolne nie dała). Dostaliśmy skierowanie na USG jamy brzusznej i keratyninę.
Na szczęście wszystko jest teraz dobrze, synek ma już prawie półtora roczku. Na nic więcej nie szczepiłam, nie stawialiśmy się po prostu na wezwania, na MMR już nawet go nie dostaliśmy. Synek rozwija się wspaniale i, o dziwo, wcale nie choruje. Regularnie chodzi na zajęcia na basenie, odkąd skończył 4 miesiące, wyniki ma super. W najbliższym tygodniu jeszcze raz będziemy sprawdzać morfolgię, keratyninę i mocz.