Pediatrzy często mówią, że nigdy jeszcze nie widzieli niepożądanej reakcji poszczepiennej. Większość takich reakcji zdarza się jednak na szpitalnych oddziałach ratunkowych. Ponadto wielu lekarzy i wiele pielęgniarek nie potrafi nawet rozpoznawać niepożądanych odczynów poszczepiennych. Ukrywa się całe mnóstwo reakcji poszczepiennych.
Dlatego chciałbym bardzo przedstawić Wam spojrzenie na tę sprawę, którym podzielił się ze mną pewien pielęgniarz pracujący na oddziale ratunkowym. Był on tak uprzejmy i opowiedział mi o swoich doświadczeniach, także wcześniejszych, dzięki którym postanowił poświęcić się pomaganiu ludziom właśnie w tym zawodzie. Sięgnijcie więc po filiżankę herbaty i posłuchajcie jego historii. Mam nadzieję, że przeczyta to KAŻDY rodzic.
„Jako pielęgniarz na oddziale ratunkowym widziałem wiele przypadków zamiatania powikłań poszczepiennych pod dywan. Jak myślicie, gdzie trafiają dzieci z reakcjami poszczepiennymi?
Na oddział ratunkowy.
Do mnie.
Nie jestem w stanie zliczyć, jak wiele razy przez te lata widziałem na oddziale pacjentów z powikłaniami poszczepiennymi. Bez przesady mogę powiedzieć, że zdarzyło się to setki razy.
Czasami były to jeden–dwa przypadki na jedną zmianę, co zmianę, całymi tygodniami. Potem był krótki okres przerwy, przez tydzień lub dwa, a następnie znów po jednym przypadku dziennie przez kilka tygodni. Było to powszechne zjawisko.
Pewnego razu szkoliłem studenta pielęgniarstwa, mającego niedługo skończyć studia, który przyszedł do nas na praktykę zawodową. Raz przyszło nam zająć się klasyfikacją chorych w zastępstwie za pielęgniarkę, która miała przerwę. Pytałem studenta o to, jakie pytania należy zadać i na co zwracać uwagę w tej roli, kiedy przywożone są dzieci. Zwróciłem uwagę na konieczność zapytania o szczepienia. Student był zaskoczony i chciał wiedzieć, czemu ma służyć takie pytanie. Odpowiedziałem, że codziennie widzimy tu skutki uboczne szczepień i zadaniem osób klasyfikujących chorych jest je wyłapać, a następnie zwrócić uwagę lekarzy i rodziców na ten problem. Odczyny poszczepienne powinny być także zgłaszane do Systemu Zgłaszania Skutków Ubocznych Szczepionek (ang. Vaccine Adverse Effects Reporting System, w skrócie VAERS): https://vaers.hhs.gov/index ].
Jakaś siła wyższa być może spojrzała przychylnie na moje wysiłki otworzenia oczu kolejnego pielęgniarza, bo około dziesięć minut później zgłosiła się do nas kobieta z dzieckiem, które nagle dostało wysokiej gorączki i zapadło w letarg. Zapytałem, czy dziecko miało aktualne szczepienia.
Matka odpowiedziała, że zostało zaszczepione zaledwie kilka godzin wcześniej.
Spojrzałem na studenta, który zszokowany spoglądał z kolei na mnie, z niedowierzaniem. Pokiwałem głową, poprosiłem go, by zapamiętał tę chwilę, i zająłem się matką z dzieckiem. Kiedy skończyłem, usiadłem ze studentem i zapytałem go, czego się dziś nauczył.
Jego pierwsze słowa brzmiały: „Uczono mnie nieprawdy o szczepieniach”.
Nie mógłbym tego lepiej ująć. Ten student, podobnie jak ja, będzie miał oczy szeroko otwarte i będzie dbał o dobro swoich pacjentów.
Osoby po szczepieniach miały przeważnie podobne objawy, ale zazwyczaj nikt oprócz mnie nie zwracał na to uwagi. Dzieci miały albo gorączkę sięgającą 105 stopni Fahrenheita (40 stopni Celsjusza – dop. red.), albo drgawki, albo zapadały w letarg lub nie mogły się obudzić, albo nagle mocno chorowały, krzyczały bezustannie, miały spazmy, problemy żołądkowo-jelitowe itd.
Jako pielęgniarz dokonujący klasyfikacji choroby, jednym z moich pierwszych pytań było pytanie o to, czy dziecko ma wykonane zalecane szczepienia. To bezpieczne pytanie, którego nikt się nie spodziewa i nie rozumie jego wagi. Rodzice (i współpracownicy) zwykle myślą, że próbuję po prostu wykluczyć choroby, przeciwko którym są szczepienia, podczas gdy staram się dowiedzieć, czy nie mamy do czynienia z powikłaniami po niedawnym szczepieniu.
Zdecydowanie zbyt często słyszę, jak rodzic mówi: „Tak, jesteśmy na bieżąco ze szczepieniami, pediatra podał ostatnie szczepionki podczas wizyty dziś rano i powiedział, że dziecko jest idealnie zdrowe!”.
Gdybym dostawał dolara za każdym razem, gdy to słyszę, miałbym na bilety lotnicze do Europy.
Najbardziej niepokojące jest jednak jeszcze coś innego.
Przy okazji tych wszystkich przypadków, które widziałem, ŻADEN pracownik opieki medycznej nie zgłosił odczynu do bazy VAERS. Ja wypełniałem te raporty, byłem jednak JEDYNY, żaden inny pielęgniarz czy pielęgniarka, których KIEDYKOLWIEK spotkałem, nie wypełniał/-a raportów do VAERS. Podobnie NIGDY nie spotkałem lekarza czy lekarki, którzy wypełniliby raport do VAERS.
Zwracam przy tym uwagę na to, że pracowałem w wielu szpitalach w różnych stanach, obok dobrze ponad stu lekarzy i lekarek oraz prawdopodobnie około 400 pielęgniarzy i pielęgniarek.
Pracowałem w szpitalach dużych (40-łóżkowy oddział ratowniczy szpitala San Francisco Bay Area Metro, 44-łóżkowy oddział ratowniczy szpitala Las Vegas NV Metro) i małych (oddział ratowniczy na 2 łóżka w rejonie wiejskim, społeczny oddział ratowniczy na 4 łóżka), i różnych pośredniej wielkości.
Kiedy mówię NIGDY, mam na myśli NIGDY.
Starałem się nawet siadywać w najbardziej widocznym miejscu, gdy wypełniałem raporty VAERS, aby mogło mnie zobaczyć jak najwięcej osób i spytać, co robię, zacząć rozmowę.
Za każdym razem, kiedy ktoś podszedł, komentował: „nigdy tego nie robiłem” lub „nie wiedziałem, że możemy to robić”, albo, co gorsza, „co to jest VAERS?” – ta ostatnia uwaga była w zasadzie najczęstsza.
A jaka była reakcja lekarzy? Cisza. Absolutna, zdecydowana odmowa wchodzenia w jakąkolwiek dyskusję na ten temat lub choćby nawet zauważenia, co robię czy uznania, czym jest baza VAERS.
Jaki płynie z tego główny wniosek?
Statystyki bazy VAERS są OGROMNIE niedoszacowane. Jestem tego DOWODEM.
Kiedy dziecku przytrafia się powikłanie poszczepienne, rodzice w pierwszej kolejności zabierają je na oddział ratunkowy, a ja, jako pracownik takiego oddziału, NIGDY nie widziałem nikogo, kto zgłosiłby powikłanie do bazy VAERS, pomimo że byłem świadkiem setek oczywistych przypadków powikłań poszczepiennych.
Co z tego wynika, jeśli chodzi o zgłaszaną liczbę odczynów?
Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (ang. Centers for Disease Control and Prevention, w skrócie CDC) przyznaje, że dane z bazy VAERS są niedoszacowane i reprezentują przypuszczalnie jedynie 1/10 faktycznej liczby powikłań.
Nie zgadzam się z tym szacunkiem, ze względu na swoje doświadczenie zawodowe, na którego podstawie mogę stwierdzić, że faktyczna zgłaszalność odczynów do bazy VAERS wynosi raczej 1/1000 a nie 1/10 zaistniałych przypadków.
Co najgorsze, byłem naocznym świadkiem ewidentnego ukrywania powikłań poszczepiennych przez lekarzy. Widziałem, jak fałszują dokumentację medyczną, celowo pomijając istotne fakty.
Zwracałem uwagę lekarzom, którzy odmawiali wpisania w kartę informacji o szczepieniu, które odbyło się cztery godziny wcześniej i po kwalifikacji dziecka jako całkowicie zdrowego, podczas gdy teraz nagle z dzieckiem nie było kontaktu, miało drgawki i wysoką gorączkę, a wyniki badań laboratoryjnych, punkcji lędźwiowej i obrazowania potwierdzały obrzęk mózgu / zapalenie mózgu.
Zwracałem uwagę lekarzom wypełniającym dokumentację na to, że dziecko zostało zaszczepione przed kilkoma godzinami. Oni jednak całkowicie ignorowali ten fakt, wpisując w kartę encefalopatię nieznanego pochodzenia.
Kiedy pytałem lekarzy, czy złożą raport do bazy VAERS, odpowiadali, że szczepienie nie miało z tym nic wspólnego, że to czysty przypadek, niczego nie trzeba raportować, a szczepionki są bezpieczne i skuteczne.
Przypominam im, że do bazy VAERS należy raportować WSZELKIE objawy po szczepieniu, niezależnie od tego, czy w opinii lekarza szczepienie było przyczyną, a otrzymuję odpowiedź, że nie wypełnią formularza, bo to nie ma nic wspólnego.
Nikt nie porusza tematu w rozmowie z rodzicami.
Odbywa się zamiatanie tematu pod dywan na gigantyczną skalę. Wszelkie wzmianki o szczepieniach są planowo usuwane lub pomijane w dokumentacji.
Doskonałym przykładem takiego podejścia było zachowanie lekarza po złożeniu przez pracowników z karetki pogotowia raportu z informacją, że dziecko zostało zaszczepione zaledwie kilka godzin przed pojawieniem się objawów. Lekarz zadbał o to, by dokument tajemniczo zaginął i nie został załączony do dokumentacji medycznej pacjenta.
Tak więc owszem, widziałem na własne oczy ukrywanie powikłań poszczepiennych. Wiem, że jest to działanie celowe i że pracownicy opieki medycznej aktywnie przyczyniają się do tuszowania sprawy. Wiem, że tak się dzieje.
A oprócz całkowitego wypierania jakiegokolwiek związku między szczepieniami a ich skutkami ubocznymi i dokładnego ukrywania tego problemu, lekarze i pielęgniarki odmawiają również raportowania odczynów poszczepiennych do bazy VAERS, gdzie powinni zgłaszać KAŻDY przypadek pogorszenia zdrowia po szczepieniu, nawet jeśli NIE WIĄŻĄ go ze szczepieniem. To systematyczne zatajanie informacji i statystyk.
I owszem, w opisanych powyżej przypadkach rozmawiałem z rodzicami i mówiłem im o VAERS, wypełniałem odpowiedni formularz i zgłaszałem sprawę. Opisywałem wszystko w odpowiednich dokumentach, choć miałem świadomość, że najprawdopodobniej zostanie to zakopane i pominięte.
Na własne oczy, z perspektywy osoby świadczącej usługi medyczne, widziałem korupcję i ukrywanie prawdy o szczepieniach w tym środowisku. To się zdarza. Codziennie.
Nie jestem zwolennikiem ani przeciwnikiem szczepień. Uważam, że każdy ma prawo do pełnych informacji.
Jestem przekonany, że jako rodzice powinniście wiedzieć, jakie jest ryzyko szczepień – a jest to REALNE ryzyko.
Uważam, że powinniście wiedzieć o tym, że z jakichś względów pewna część populacji – obecnie nie wydaje się możliwe przewidzieć, kto dokładnie – JEST podatna na poważne powikłania poszczepienne, które mogą zniszczyć zdrowie na całe życie.
Owszem, takie powikłania zdarzają się rzadko. Widziałem WIELE takich przypadków, jednak pracowałem w bardzo AKTYWNYCH placówkach na obszarach o DUŻYM ZALUDNIENIU. Najgorsze powikłania zdarzają się, w mojej opinii, przypuszczalnie przy okazji około 0,5% zabiegów szczepienia. Wyjątkiem jest Gardasil [w Polsce Silgard – przyp. tłum.], który uważam za okropny produkt, o poważnych skutkach ubocznych zdarzających się z częstością, według moich szacunków, od 5 do 7%. To jednak temat zasługujący na oddzielne omówienie.
Bardzo bym chciał móc określić, które dziecko znajduje się w grupie zagrożenia tymi zdarzającymi się w 1,5% przypadków powikłaniami, aby przestrzec rodziców i zachęcić ich do poważnego przemyślenia decyzji o szczepieniu, ale nie jestem w stanie tego przewidzieć. Nikt tego nie potrafi. W aktualnym stanie wiedzy, przypadki poważnych odczynów poszczepiennych zdają się być w ogromnej mierze losowe. Czasami dziecko jest bardzo wrażliwe i chorowite – w takiej sytuacji logiczne wydaje się, że znajduje się ono w grupie podwyższonego ryzyka pod względem skutków ubocznych szczepień. Czasami jednak idealnie zdrowe, donoszone, silne niemowlę bez przeciwwskazań do szczepienia ma powikłania.
Wydaje się jednak, że powikłania występują częściej u chłopców. Około 2/3 przypadków poważnych skutków ubocznych, których byłem świadkiem, wystąpiło u chłopców.
Co najważniejsze, to że nie można przewidzieć wyniku szczepienia ani badając dziecko, ani przeglądając jego dokumentację medyczną, ani sprawdzając historię zdrowia rodziny. Wynik szczepienia sprowadza się do przypadku. Z jakiegoś względu, od czasu do czasu jakieś dziecko jest bardziej narażone na skutki uboczne szczepienia niż inne dziecko.
Czy wierzę w szczepionki? W dużej mierze tak. Pod wieloma względami ich koncepcja jest słuszna. Uważam, że problematyczne są stosowane aktualnie adiuwanty, a ponadto Agencja ds. Żywności i Leków (ang. Food and Drug Administration, w skrócie FDA) tłumi próby wprowadzenia nowych adiuwantów, przebadanych w ostatnich kilku dekadach, o potwierdzonej niższej szkodliwości i lepszych parametrach wzbudzania odpowiedzi immunologicznej.
Tego jednak nie mogę zmienić.
Sądzę, że szczepionki działają, do pewnego stopnia.
Czytałem o tym, że mogą zmieniać sposób funkcjonowania układu odpornościowego, odporności humoralnej i komórkowej tak, że jedna z nich staje się nadreaktywna, a druga niedostatecznie aktywna, co oznacza, że szczepienia mogą dosłownie zwiększyć naszą podatność na pewne choroby (wspomniane powyżej nowe adiuwanty mogłyby znacznie zredukować ten problem, ale wciąż ich nie zatwierdzono do użytku).
Znam przypadki, gdy szczepionka powodowała u danej osoby chorobę, przeciwko której miała chronić. (Mówię o badaniach kontrolowanych, takich jak badanie świńskiej grypy przeprowadzone na fretkach przez Kanadyjski Instytut Zdrowia).
Widziałem na oddziale, na którym pracowałem, ludzi chorujących na świnkę, pomimo że przyjęli pełen cykl szczepień przeciwko tej chorobie.
Podobnie, jeśli chodzi o ospę wietrzną.
I krztusiec.
I inne choroby.
Widziałem także oszustwa producentów (zob. sprawę pomiędzy rządem federalnym Stanów Zjednoczonych i dwoma wirusologami a firmą Merck, dotyczącą ogromnego oszustwa w sprawie szczepionki MMR i wymuszania milczenia na pracownikach) oraz świadome zarażanie ludzi śmiertelnymi chorobami przez przedstawicieli przemysłu farmaceutycznego, wyłącznie dla zysku (zob. materiały gazety New York Times na temat odkrytych wewnętrznych komunikatów firmy Bayer w sprawie leku na hemofilię skażonego wirusem HIV – firma sprzedawała go nadal PO tym, jak stało się jasne, że pacjenci zakażają się przez niego HIV, a po skazującym wyroku sądu, który nakazał wstrzymanie sprzedaży, firma wciąż sprzedawała produkt, tyle że za granicą).
Przyznaję jednak, że u pewnej grupy szczęściarzy szczepionki zadziałają. Choć trudno nazwać te wyniki doskonałymi, szczepionki zapewniają pewien stopień ochrony u większości zaszczepionych. Tak więc mają jakieś zasługi.
Prawda o nich znajduje się jednak gdzieś pośrodku. Nie są tak złe, jak malują je przeciwnicy, ale są też o wiele mniej skuteczne i zdecydowanie nie tak bezpieczne, jak próbują to przedstawić ich zwolennicy.
Dziwiłbym się komukolwiek, kto bezkrytycznie podchodziłby do produktów przemysłu, którym z częstotliwością raz w miesiącu wstrząsa skandal na ogromną skalę, dotyczący jakości tych produktów. A podawanie ich ludziom należy do moich obowiązków zawodowych.
Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o jeden z niedawnych skandali, od pięciu lat ostrzegam ludzi przed stosowaniem Zofranu. Informacje o możliwych skutkach ubocznych znajdują się w ulotce. Zamieszczono je też w witrynie internetowej producenta. Znalazły się w indeksie leków, z którego korzystają lekarze, a także we wszystkich materiałach do pobrania z Internetu oraz w drukowanym podręczniku leków podawanych drogą dożylną.
Informacje są dostępne.
W tym przypadku to pracownicy opieki medycznej zawodzą pacjentów.
Nagle, gdy pojawiają się sensacyjne informacje w mediach, komunikaty w telewizji, wszyscy biegają po szpitalu, zachowując się, jakby nic wcześniej nie wiedzieli. No cóż, wiedzieli. Wszyscy. Tylko woleli to ignorować.
I znów sprawa sprowadza się do świadomie wyrażonej zgody.
Jak wspomniałem, jestem orędownikiem świadomie wyrażonej zgody. Wszystko, co robimy, wiąże się z jakimś ryzykiem. Nie ma leku bez skutków ubocznych.
Może się zdarzyć, że po zastosowaniu Advilu u kogoś pojawią się rany i pęcherze, a skóra zacznie się łuszczyć jak przy poparzeniach trzeciego stopnia. Czy to się zdarza często? Ależ nie, jest wręcz bardzo rzadkie. Ale czy jest możliwe? Jak najbardziej. I wiemy o tym.
Ilu lekarzy lub pielęgniarek udzieliło Wam na ten temat informacji?
To samo dotyczy Benadrylu.
A z dostępnych badań naukowych wiemy, że Tylenol podany w jakiejkolwiek dawce uszkadza dzieciom wątrobę. Jakiejkolwiek.
Ilu lekarzy lub pielęgniarek poinformowało Was o tym?
Lekarze i pielęgniarki kłamią. Zawodowo. Ja nie robię tego, ale ogólnie, jako profesja, kłamiemy, ukrywamy ryzyko i upiększamy rzeczywistość. Robimy to codziennie, podczas każdej rozmowy. Taka jest prawda.
A jeśli mieliście szczęście poznać lekarza lub pielęgniarkę, który/-a Was nie okłamuje, to prawdopodobnie osoba ta po prostu nie zna prawdy i nigdy nie czytała ulotki ani informacji dla lekarzy, ani ostrzeżeń na stronie producenta.
Powyższe dotyczy 99,9% pracowników opieki medycznej. A przynajmniej pracowników w systemie medycyny alopatycznej.
A teraz porozmawiajcie z innym pielęgniarzem lub pielęgniarką z oddziału ratunkowego. Czy mówią to samo, co ja? Nie. Dlaczego? Ponieważ ja przeczytałem więcej materiałów na ten temat, mam silne poczucie etyki i moralności w kontaktach z pacjentami i nie wypełniam ślepo poleceń, nawet jeśli miałbym z tego powodu stracić pracę. To nie jest częsta postawa.
Musicie pamiętać o tym, że wciskanie leków daje szpitalom przychody. Podważanie opinii lekarskiej to wyśmienity sposób na uprzykrzenie sobie życia i sprowadzenie na siebie gniewu administracji.
Chociaż może to badanie tomograficzne nie jest akurat u Ciebie wskazane, niezbędne ani w żaden sposób przydatne, ale szpital zarobi parę tysięcy dolarów, łatwo więc sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli jakaś pielęgniarka, którą bez trudu można zamienić na inną, spróbuje zaprotestować.
Zysk.
Do niego się wszystko sprowadza. Możecie mnie nazwać cynicznym. Trochę jestem. Akceptuję u siebie tę cechę. Zjadłem już zęby na swoim zawodzie. Stoczyłem wiele walk na oddziale ratunkowym i cieszę się zasłużoną dobrą reputacją.
W każdym ze szpitali zdobywałem nagrody, w tym wyróżnienia i wyrazy uznania zastrzeżone wcześniej dla pracowników opieki społecznej i lekarzy. Do pewnego stopnia chroni mnie to przed dyskryminacją i daje mi możność mówienia prawdy, nawet jeśli szpital traci na tym finansowo, bo zatrudnianie mnie poprawia placówce opinię.
Czy chcecie więc usłyszeć prawdę z ust osoby pracującej w tym systemie? Bardzo proszę, oto ona, i prawdopodobnie jestem jedną z garstki osób, które kiedykolwiek ją wyznają.
Zapoznajcie się z całym ryzykiem. Przyznajcie, że JEŚLI zdecydujecie się na szczepienie, będzie to jak rosyjska ruletka. I TAK, MOŻE wypaść na Wasze dziecko. NIE jesteście odporni.
Nie potrafię przewidzieć, że u danego dziecka wystąpią powikłania, a u innego nie. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Chciałbym to wiedzieć, ale nikt w branży tego nie wie.
Sprawa jest celowo tuszowana. Pracownicy opieki medycznej wiedzą o powikłaniach. To realny problem. Szczepionki pomagają, ale niosą też ze sobą ryzyko. Jako rodzice, macie prawo podjąć tę decyzję i ponieść jej konsekwencje.
Zastanówcie się jednak nad taką hipotetyczną sytuacją. Wchodzicie do gabinetu i prosicie o zaszczepienie dziecka. Wręczam Wam stosik papierów, gruby na cal, i proszę o ich przeczytanie, a za dwadzieścia minut wrócę z kostką o 100 polach (tak, produkuje się takie kostki, od czasu, gdy na rynek wypuszczono grę „Dungeons & Dragons”).
To pewne uproszczenie, ale ułatwia zobrazowanie skali zagrożenia. Wręczę Wam tę kostkę i poproszę o rzucenie.
Jeśli wypadnie jedynka, dziecko będzie miało napad drgawek i prawdopodobnie powikłania neurologiczne, ale w pozostałych 99 przypadkach nic mu się nie stanie.
Jeśli weźmiecie kostkę i przyjmiecie na siebie odpowiedzialność za rezultat, zaszczepię dziecko. Musicie jednak ZNAĆ i AKCEPTOWAĆ całe ryzyko, zanim to zrobię.
Naprawdę zależy mi tylko na tym, by stać po stronie pacjentów. Nie wiem, co się stało z ludźmi w tej branży, ale wydawało mi się, że rolą pielęgniarzy jest pośredniczyć między pacjentami a systemem i chronić ich przed nim.
Chyba mam po prostu już pomału dość lekarzy i pielęgniarzy. Nie jest to żadną wielką tajemnicą. Czytam czasopisma o chorobach zakaźnych, toksykologii, pediatrii, medycynie ratunkowej – British Medical Journal, Lancet i inne, i wyszukuję informacje w bazie PubMed, poprzez Narodowe Instytuty Zdrowia.
Wszystko, co mówię, to ogólnie dostępna wiedza.
To tematy, o których POWINNIŚMY Wam mówić.
Przykro mi, że jednak nie mówimy.
Staram się zająć stanowisko w tych sprawach, kiedy tylko mogę, koniec końców jestem jednak tylko jednym pielęgniarzem”.
Autor: GuerillaRN
Ponownie opublikowane za pozwoleniem autora.
RN, CEN, EMT
Technik ratownictwa medycznego i pielęgniarz z doskonałymi referencjami, od sześciu lat pracujący na oddziałach ratowniczych, z doświadczeniem z pracy w wielu szpitalach, były policjant.
Źródło:
http://healthyfamiliesforgod.com/2015/11/er-nurse-shares-experiences-vaccine-reactions/